piątek, 27 marca 2009

Historia lacrossa na naszych oczach


Promowany jako najszybszy sport drużynowy "uprawiany na dwóch nogach". Dyscyplina o niezwykłej przeszłości nawiązującej do przedkolumbijskich czasów Indian. Święcący triumfy w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie lacrosse - bo o nim mowa - od kilku lat podbija także serca Polaków

Dziwnym zbiegiem okoliczności pierwsze drużyny lacrosse w nadwiślańskim kraju powstają jednocześnie w Poznaniu i Wrocławiu. Założycielem dolnośląskiej są żacy, którzy jako fascynaci hokeja, zarazili się także lacrossową pasją. Gdy rok temu rozmawiałam z Tomkiem Kędzią, prezesem Kosynierów Wrocław , marzył o możliwości regularnych rozgrywek. Dziś upór i determinacja polskich graczy lacrosse doprowadził do zorganizowania pierwszego ogólnopolskiego turnieju tej dyscypliny. Już jutro na przeciw siebie staną wrocławianie, poznaniacy i warszawiacy i będzie to historyczny moment. W momencie bowiem, w którym rozgrywki lacrosse zawitają do stolicy, coraz bardziej realne stanie się utworzenie Polskiego Związku Lacrosse, o co gracze starają się już od roku. Pozwoli im to w przyszłości na powołanie reprezentacji Polski, która uczestniczyłaby w międzynarodowych rozrywkach.

Czym jest lacrosse?
Zasady nie są trudne dla kogoś, kto choć trochę orientuje się w przepisach gry w hokeja czy koszykówce, ponieważ lacrosse czerpie z tych i kilku innych gier. Głównym celem jest zdobycie większej ilości bramek od przeciwnika. Zawodnicy posługują się kijem z koszyczkiem, który choć może tak wygląda, to jednak nie służy do łapania motyli. Za pomocą kija łapię się piłkę, miota, strzela i podaje do drugiego zawodnika. Piłka, wielkości mniej więcej piłki tenisowej, jest gumowa, wypełniona w środku i dosyć ciężka. Większość podań jest przekazywana górą. Są dwie odmiany tej dyscypliny: field lacrosse i box lacrosse. W field lacrosse gra dziesięciu na dziesięciu, a gra toczy się na boisku przypominającym piłkarskie. Box lacrosse natomiast to, powiedzmy, wersja halowa field lacrosse – sześciu na sześciu, boisko z bandami i mniejsze bramki.

wtorek, 17 marca 2009

Piłka nożna kobiet - eliminacje Mistrzostw Świata 2011


Bośnia i Hercegowina, Rumunia, Ukraina oraz Węgry będą rywalkami Polek w czwartej grupie europejskich eliminacji MŚ 2011.

Walka o wyjazd na niemiecki mundial rozpocznie się 19 września. 41 drużyn z całej Europy będzie rywalizować aż do 25 sierpnia przyszłego roku. Zwycięzcy ośmiu grup zagrają systemem play off o
cztery miejsca w finale. Piątą drużynę wyłoni play off z udziałem pokonanych oraz mecz i rewanż z przeciwnikiem z Ameryki Północnej.

Na mistrzostwa świata w Niemczech, które zostaną rozegrane
od 26 czerwca do 17 lipca 2011 r., zjedzie najlepsza szesnastka kobiecych drużyn z całego globu. Poza europejską piątką będą to także cztery drużyny z Azji (strefa AFC) i po dwa zespoły z Afryki (CAF), Ameryki Południowej (CONMEBOL) i Ameryki Północnej (CONCACAF) oraz jeden z Oceanii (OFC).

Nie najgorsze losowanie
Spośród rywalek naszych piłkarek najwyżej w
rankingu FIFA sklasyfikowane są Ukrainki (16. miejsce w tabeli). Pozostałe przeciwniczki Polek w klasyfikacji Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej znajdują się niżej niż polski zespół. Najmniejszym dorobkiem punktowym może pochwalić się Bośnia i Hercegowina (89. pozycja). Rumunia i Węgry mieszczą się w pierwszej trzydziestce na świecie (odpowiednio - 36. i 39.). Żaden z rywali naszych zawodniczek nie grał w finale Mistrzostw Świata 2007 w Chinach, gdzie tytuł mistrzyń obrobiły Niemki pokonując Brazylię 2:0.

Grupy eliminacji w Europie:
1) Francja, Islandia, Serbia, Irlandia Północna, Chorwacja, Estonia
2) Norwegia, Holandia, Białoruś, Słowacja, Macedonia
3) Dania, Szkocja, Grecja, Bułgaria, Gruzja
4) Ukraina, Polska, Węgry, Rumunia, Bośnia i Hercegowina
5) Anglia, Hiszpania, Austria, Turcja, Malta
6) Rosja, Irlandia, Szwajcaria, Izrael, Kazachstan
7) Włochy, Finlandia, Portugalia, Słowenia, Armenia
8) Szwecja, Czechy, Belgia, Walia, Azerbejdżan

wtorek, 10 marca 2009

Żużlowe kuriozum


Gdyby nasi sportowi działacze od czasu do czasu podobnie jak ich podopieczni poczuli żyłkę rywalizacji i postanowili stanąć w szranki, by sprawdzić kto okaże się najlepszy, najbardziej obleganą konkurencją mogłaby okazać się kategoria: "pomysłowość". Tu zmagania byłyby pasjonujące i pełne zwrotów akcji niczym fabuła McGivera. Z przykrością muszę jednak zauważyć, że choćby nie wiem jak mocno się starali, od lat mamy tutaj niekwestionowanego lidera, który pozostawia daleko z tyłu całą resztę peletonu.

Dobrą formę potwierdził niestety po raz kolejny kilka dni temu. Sprawę opisała Gazeta Wyborcza. Pomysł, by znów grzebać w regulaminach, przekształcać i mieszać w nich, by na końcu (jak zawsze) powrócić do stanu pierwotnego, trąci już myszką, ale dla żużlowych działaczy najwyraźniej nadal nie traci na wartości.

Co zrobić, gdy sytuacja wymyka się spod kontroli, kryzys gospodarczy zagląda do kieszeni i odsłania skrywany przed światłem dziennym brak rozsądku przy ustalaniu wysokości kontraktów dla zawodników? Działacze znaleźli genialne rozwiązanie.

Nie, nie będą niezgodnie z prawem obcinać zawartych już umów. Nie, nie zniżą się też do tego, by je renegocjować. Zacisną teraz zęby, przecierpią najgorsze, ale za to w przyszłym roku... tańce, hulanki, swawola!

Zawieszamy transfery! To powinno uspokoić rynek - tłumaczą szefowie polskich klubów
, a kibice z niedowierzaniem przecierają oczy. Aż się prosi o przyznanie nagrody specjalnej. Medal za "wielomilowy i bezprecedensowy krok w tył" wręczany na uroczystej gali Sportowa Głupota Roku 2009.

W czym tak przeszkadzają naszym rodzimym żużlowym dobroczyńcom transferowe gorączki? Odpowiedź jest tak prosta, że aż bije po oczach. To przecież tyle zachodu... Bo raz, że trzeba podlizać się kibicom, a więc kupić gwiazdkę, którą fani "kupią " bez mrugnięcia okiem i uznają za swoją po wsze czasy (czyli do momentu kolejnego transferu), a to niełatwe. Dwa: gwiazdce trzeba zapłacić i to słono, a na każdym kroku czyhają podstępni koledzy po fachu, którzy stale wyczekują na fałszywy ruch. O pół miliona za mało dla Pedersena czy innego Andersena i już koniec marzeń o ligowych punktach. I do tego jeszcze ta nieznośna krytyka mediów. A przecież my jesteśmy tacy biedni, a to żużlowcy są źli, paskudni i w ogóle "be" i "fe", bo jak oni tak bezczelnie mogą żądać od nas, bezbronnych i ubezwłasnowolnionych, kosmicznych kwot. To co nieboraki mamy robić? Płacimy.

Pominę wymownym milczeniem kolejny fantastyczny pomysł, by zawiesić ligę juniorów. Na to nawet szkoda strzępić pióra, czy też - w tym przypadku - eksploatować klawiaturę.

Na koniec jeszcze subiektywna lista dokonań żużlowych bossów:
1) (mój ulubiony) zakaz przebywania fotoreporterów na płycie wewnątrz toru, bo "oślepiają żużlowców", choć oni sami twierdzą inaczej (cóż za przejaw matczynej troski)
2)
joker - czyli jak zepsuć dramaturgię spotkania bezsensownymi uregulowaniami w przepisach, które słabszej drużynie przyznają punkty za to, że jest słabsza
3) Huston, mamy problem - czyli kochani żużlowcy daliśmy Wam za dużo pieniędzy, teraz nam je oddajcie - afera kontraktowa

Jest coś, za co możemy cenić
naszych działaczy speedwaya. Swą wyobraźnią mogliby obdzielić niejednego scenarzystę "M jak miłość", "Klanu" czy "Na wspólnej" i pewnie w końcu coś u Mostowiaków czy Lubiczów zaczęłoby się dziać.