wtorek, 10 marca 2009

Żużlowe kuriozum


Gdyby nasi sportowi działacze od czasu do czasu podobnie jak ich podopieczni poczuli żyłkę rywalizacji i postanowili stanąć w szranki, by sprawdzić kto okaże się najlepszy, najbardziej obleganą konkurencją mogłaby okazać się kategoria: "pomysłowość". Tu zmagania byłyby pasjonujące i pełne zwrotów akcji niczym fabuła McGivera. Z przykrością muszę jednak zauważyć, że choćby nie wiem jak mocno się starali, od lat mamy tutaj niekwestionowanego lidera, który pozostawia daleko z tyłu całą resztę peletonu.

Dobrą formę potwierdził niestety po raz kolejny kilka dni temu. Sprawę opisała Gazeta Wyborcza. Pomysł, by znów grzebać w regulaminach, przekształcać i mieszać w nich, by na końcu (jak zawsze) powrócić do stanu pierwotnego, trąci już myszką, ale dla żużlowych działaczy najwyraźniej nadal nie traci na wartości.

Co zrobić, gdy sytuacja wymyka się spod kontroli, kryzys gospodarczy zagląda do kieszeni i odsłania skrywany przed światłem dziennym brak rozsądku przy ustalaniu wysokości kontraktów dla zawodników? Działacze znaleźli genialne rozwiązanie.

Nie, nie będą niezgodnie z prawem obcinać zawartych już umów. Nie, nie zniżą się też do tego, by je renegocjować. Zacisną teraz zęby, przecierpią najgorsze, ale za to w przyszłym roku... tańce, hulanki, swawola!

Zawieszamy transfery! To powinno uspokoić rynek - tłumaczą szefowie polskich klubów
, a kibice z niedowierzaniem przecierają oczy. Aż się prosi o przyznanie nagrody specjalnej. Medal za "wielomilowy i bezprecedensowy krok w tył" wręczany na uroczystej gali Sportowa Głupota Roku 2009.

W czym tak przeszkadzają naszym rodzimym żużlowym dobroczyńcom transferowe gorączki? Odpowiedź jest tak prosta, że aż bije po oczach. To przecież tyle zachodu... Bo raz, że trzeba podlizać się kibicom, a więc kupić gwiazdkę, którą fani "kupią " bez mrugnięcia okiem i uznają za swoją po wsze czasy (czyli do momentu kolejnego transferu), a to niełatwe. Dwa: gwiazdce trzeba zapłacić i to słono, a na każdym kroku czyhają podstępni koledzy po fachu, którzy stale wyczekują na fałszywy ruch. O pół miliona za mało dla Pedersena czy innego Andersena i już koniec marzeń o ligowych punktach. I do tego jeszcze ta nieznośna krytyka mediów. A przecież my jesteśmy tacy biedni, a to żużlowcy są źli, paskudni i w ogóle "be" i "fe", bo jak oni tak bezczelnie mogą żądać od nas, bezbronnych i ubezwłasnowolnionych, kosmicznych kwot. To co nieboraki mamy robić? Płacimy.

Pominę wymownym milczeniem kolejny fantastyczny pomysł, by zawiesić ligę juniorów. Na to nawet szkoda strzępić pióra, czy też - w tym przypadku - eksploatować klawiaturę.

Na koniec jeszcze subiektywna lista dokonań żużlowych bossów:
1) (mój ulubiony) zakaz przebywania fotoreporterów na płycie wewnątrz toru, bo "oślepiają żużlowców", choć oni sami twierdzą inaczej (cóż za przejaw matczynej troski)
2)
joker - czyli jak zepsuć dramaturgię spotkania bezsensownymi uregulowaniami w przepisach, które słabszej drużynie przyznają punkty za to, że jest słabsza
3) Huston, mamy problem - czyli kochani żużlowcy daliśmy Wam za dużo pieniędzy, teraz nam je oddajcie - afera kontraktowa

Jest coś, za co możemy cenić
naszych działaczy speedwaya. Swą wyobraźnią mogliby obdzielić niejednego scenarzystę "M jak miłość", "Klanu" czy "Na wspólnej" i pewnie w końcu coś u Mostowiaków czy Lubiczów zaczęłoby się dziać.

Brak komentarzy: